Przejdź do głównej zawartości

"Idzie lasem Pani Jesień, jarzębinę w koszu niesie".

 


Nastała wreszcie moja najukochańsza pora roku: Jesień! Nie ma słów aby opisać jak bardzo koffam jej barwy, zapach i smak. To czas na prędce sporządzanych ostatnich przetworów.... Poza kilkadziesięcioma słoikami ogórków kiszonych, botwinki, Leczo oraz kompotami z sezonowych papierówek, musów owocowych a także różnego rodzaju mięs i kurczaka.... Na czarną godzinę, moja spiżarnia pęka w szwach, także zbliżająca się powoli zima mi nie straszna. Robię takie zapasy każdego lata i jesienią.... Są nieocenione kiedy na dworze mróz. Pytanie jedynie jaka zima będzie w tym roku? Gdyby kierować się mądrością ludową, to po upalnym lecie winna przyjść sroga zima ... Jednakże to okropne lato w tym roku nie rozpieszczało nas swą temperaturą, prawdę mówiąc od lat nie pamiętam już tak paskudnej letniej aury! 😥 Nie żebym narzekała.... Bynajmniej. Sęk w tym iż całe to "globalne ocieplenie" na pierwszy rzut oka nie pasuje do mojej oceny sytuacji.... A jako iż nadejście chłodów zawsze wyczuwałam po obserwacji stadka jaskółek które tak jak przylatują znienacka gdy nastaje ciepło.... (a w tym roku przybyły na krótko) ... I równie znienacka zniknęły zza mojego okna już na początku sierpnia... Więc kto wie? Może jednak zima już za pasem? 



Póki co mamy dopiero początek wspaniałej Jesieni, z całą paletą przyszłych jej barw. Na mojej ulicy drzewa już ubrały się moje ulubione "cytrynowe" barwy i cudnie pod moimi stopami szeleszczą liście, kiedy wracam do domu z zakupów. W ten czas nachodzą mnie jak co roku wspomnienia z odległych (dziecięcych i studenckich) lat. Ostatnio na Facebookowej grupie natknęłam się na takie oto zdjęcie z Parku Chorzowskiego (w Gliwicach) gdzie obecnie mieszkam. Owa alejka (zdjęcie powyżej) przedstawia obraz żywcem wyjęty z mych dziecięcych lat kiedy wracałam na przełomie października i listopada z moim śp.pape do domu w asyście pozostawionych za plecami krzyków i śmiechów dzieci na małym parkowym placu zabaw, przechodząc przez kurtynę niosącego się z wiatrem zapachu palonych liści.... To odległe wspomnienie, prawie 40 lat temu, wydaje mi się wyrwane ze snu... A jednak do dzisiaj pamiętam zapach owego dymu, jak i szelest zasp liścianych pod moimi nogami. Aż płakać mi się chce iż nie mam komu obecnie o tym opowiedzieć, kim się podzielić tymi ułamkami mych wspomnień... Tak czarownych, niczym pierwszy spacer Rubeusa Hagrida z małym Harrym Potterem po ulicy Pokątnej. Pocieszam się tylko tym iż mam potomstwo któremu gdy podrośnie na tyle by rozumieć co doń mówię, opowiedzieć mu o bajkowym mym dzieciństwie. Daj Boże, tylko, bym dała radę zapewnić mojej koffanej Szelmie choćby 1/10 tego samego dzieciństwa, które ukształtowało mnie na resztę życia! Pytanie li tylko czy moja Szelma pokoffa bajki i baśnie (legendy - fantasy i sci fi), trudno mi sobie to wyobrazić biorąc pod uwagę iż od maleńkości (jej) podejmuje stale nieudane próby czytania jej takowe bajki (baśnie), niestety są one próżnym trudem z mej strony gdyż mała moja S. ani myśli skupiać się na lekturze, nie mówiąc też iż nie jestem w stanie pozostawić w jej rączkach choćby na chwilę jakąkolwiek książkę (-czkę), gdyż od razu zostałaby ona zniszczona (podarta na tysiące małych kawałków)! 😥 Obawiam się zatem że moje dziecko mogło wdać się w swego śp.tatę, który nie był niestety przesadnie oczytany (ani wykształcony). Serce mi pęknie do końca gdy z biegiem lat okaże się że moje dziecko nie grzeszy inteligencją, nie będzie garnąć się do książek, do nauki. Cóż jednak mogłabym poradzić w tej kwestii? Jedyne co mi pozostaje to zabezpieczać wszystkie książki w mym domu przed jej destrukcyjną póki co ciekawością.... Licząc iż z biegiem lat, być może, poprzez ciekawość zechce ona pójść w moje ślady obserwując jak dużo wciąż (nadal) czytam?! Daj Boże! 🙏🙏🙏


A tak (zdjęcie powyżej) przedstawiał się widok na wejście na Dworzec Centralny miasta Katowice, gdzie też studiowałam przez całe 5 lat swego życia. Miasto niezwykłe, aczkolwiek w tej chwili sięgam wspomnieniem do tego starego Dworca gdzie każdego dnia wracając do domu po zajęciach, wchodziłam po tych wysokich schodach i przechodząc nad zajezdnią autobusów docierałam w końcu do hallu głównego dworca, gdzie mieściły się moje ulubione stanowiska z przecenionymi gazetami. Tam każdego miesiąca polowałam na przecenione numery National Geographic, każdego miesiąca kupowałam o 1/3 taniej numer z poprzedniego miesiąca.... Marząc o dalekich wojażach, a to do Ameryki Południowej a to do Oceanii. 

Był to magiczny dla mnie czas, gdyż wtedy otrzymałam w spadku po mojej babci stare karty tarota, wtedy po raz ostatni przynależałam do grupy rówieśniczej... I choć te studenckie przyjaźnie wyparowały wraz z końcem studiów pozostały mi liczne wspomnienia, dobre wspomnienia z tamtych okraszonych październikowymi słotami wędrówkami po katowickich kawiarniach i klubach jazzowych takich jak "Hipnoza" opodal wydziału Filologii Klasycznej, do której dostałam się w pierwszym rzucie aczkolwiek ostatecznie nogi zaniosły mnie na Filozofię! Tamte lata ponad 20 lat temu wydają mi się nierealne.... Jakby ktoś inny je przeżył. Czy to na pewno byłam ja? Płakać mi się chce gdy je wspominam.... Tak wiele wrażeń, doświadczeń, tak niewiele w sumie czasu aby dobrze je skonsumować. Dziś dobitnie rozumiem już jak cenny jest czas nam dany... Jak bezcenny! Wszystkie te wspomnienia uświadamiają mi że skoro jeszcze (jakby) wczoraj truptałam obok swego papę alejką przez park w drodze na obiad do domu.... Jakby wczoraj w blasku świec stawiałam swym przyjaciołom tarota... Dziś dotykam drżącą ręką swej córki, która ma już prawie 3 lata, zastanawiając się gdzie podziały się te rozkosznie błogie zimowe noce kiedy spała w swym łóżeczku przy dźwiękach SzumiMisia? Czy tak samo dane mi będzie spoglądać na mą dorosłą latorośl kiedy i ona tulić będzie (jeśli tylko zechce) swoje własne maleństwo? Z taką samą czułością, miłością i dumą? Daj Boże! 🙏🙏🙏 O rany.... Tyle wam mogłabym opowiedzieć, niech jednak na koniec zapisze się w waszych sercach i umysłach to moje podsumowanie: Bo skoro ktoś taki jak ja - jeszcze do niedawna "aseksualna" singielka, była w stanie przejść tak wielką metamorfozę w swym życiu, w niespełna kilkanaście lat i tak wiele przeżyłam przez ost ok 20 lat swego życia.... Choć jeszcze 8 lat temu zarzekałam się iż nigdy w nikim się nie zakoffam.... Przechodząc od stanu Dziewiczej Panny, Buntowniczki, Podróżniczki, poprzez Kochankę i Matkę a teraz także Wdowę, znaczy się, że nikt nie wie co jest mu pisane aż do ostatniej swej chwili. 3mam zatem kciuki za siebie iż chociaż przeżyłam już połowę swego życia, jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa swego szczęścia.... I być może czeka mnie jeszcze coś dobrego na tym ziemskim padole?! Oby! Bo odrzucam negatywne myśli z całych sił! 😊🍁🍂🍯🥧♥️☕👌👍👍


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Totalna magia" ~ Alice Hoffman. W każdej z nas jest coś z wiedźmy?

  Do przeczytania drugiej części tej "magicznej" sagi zabierałam się dość długo... Totalnie zauroczona jej filmową ekranizacją. Jakież było moje zaskoczenie po przeczytaniu pierwszego rozdziału, gdy uświadomiłam sobie w jak wielkim stopniu  twórcy filmu odbiegli od jego książkowego oryginału. Sama nie wiem co myśleć o filmie, tak czarownym i uwielbianym przez wielu fanów, tak drastycznie odbiegającym od treści książki. No bo ani Gillian nie jest rudowłosa, ani nie jest niedoszłą ofiarą Jimmy'ego Angelova, który nie jest ani Bułgarem ani nie nosi takiego miana w fabule powieści i nie ginie on także z ręki Sally wskutek napaści na Gillian (nie ma też na sumieniu żadnych innych kobiet, gdyż jedynym jego przewinieniem to jest handel narkotykami wśród napalonych studentów), ot po prostu wysiada mu serce wskutek przedawkowania.... 👈Które biedna Gillian, krótkowłosa blondynka bierze za swą sprawkę... Niesłusznie.  Na domiar złego akcja powieści jedynie na samym początku rozgryw...

W międzyczasie... (Do następnej lektury)!

  Jako że planuje się mały zastój na mym blogu chciałabym podzielić się z wami paroma zdjęciami znalezionymi w sieci.... Są to zdecydowanie moje klimaty tak: literackie, jak i życiowe.... Po niedawnym skończonym remoncie w domu mniej więcej tworzę tego rodzaju klimat w swym obejściu.... Ostatnio miałam okazję przeczytać parę książek o zbliżonej tematyce.... Mniejsza o tytuły.... Gdyż są to pewnego rodzaju poradniki..... Przydać się mogły jedynie mnie pod kątem stworzenia tego rodzaju specyficznego klimatu w mym domu... A że przechodzę w tej chwili żałobę po swym niedawno zmarłym mężu także niech nikt nie ma mi za złe iż tworzę tę "specyficzną" aurę wokół własnego życia... Bardzo cierpię.... I fakt iż trzymam się w pionie zawdzięczam jedynie swojej prawie dwuletniej córeczce! 😶 Pozwalam więc sobie jako iż blog ten i tak nie ma dużego zasięgu.... Wrzucać tutaj dowolne posty które traktuję wyłącznie jako poprawiacze własnego nastroju.... A zatem poniżej wrzucam wybrane przez si...

"Baszert" ("Nieuniknione") ~ Irena Klepfisz

  Nieuniknione Irena Klepfisz urodziła się w warszawskim getcie w 1941 roku. Jej ojciec Michał Klepfisz był bundowcem i członkiem Żydowskiej Organizacji Bojowej. Zginął drugiego dnia powstania w getcie. Maleńka Irena przeszła przez zakonny sierociniec, a następnie ze swoją matką ukrywała się na wsi, gdzie obie doczekały wyzwolenia. Po wojnie mieszkały przez kilka lat w Łodzi, a następnie poprzez Szwecję wyjechały do Stanów Zjednoczonych. Spotkałem ją wczoraj w Muzeum Polin na oprowadzaniu po tak zwanej wystawie rotacyjnej, czyli przestrzeni dla wystaw czasowych. Teraz prezentowane są tam prace dziewięciorga żydowskich artystów. Jedną z nich jest instalacja wideo Gabi von Seltmann (którą też tam wczoraj poznałem) przedstawiająca wyświetlenie na fasadzie Srebrnego Wieżowca na placu Bankowym wizerunku Wielkiej Synagogi, która stała tam w latach 1878-1943. W tle recytowane są po angielsku i po polsku fragmenty wiersza Ireny Klepfisz “Baszert”. “Baszert” oznacza w jidysz “to, co nieunik...